Don Lu ciągle był przy mnie. W końcu zrobiło mi się lepiej.
Kilka miesięcy potem:
Byłam w jaskini. Płomyk ciągle powtarzał: "martwię się o ciebie,
zostań w domu ja coś upoluję". W końcu znudziło mi się czekanie i
zaczęłam czytać. W tej księdze było coś o kamieniach suloku, ale pod
nazwą: "dziesięć magicznych kamieni Fuan". Okazało się, że nie są one związane z suloku (jako zwierzęta), ale są czymś całkiem innym. Podobno jak zbierze
wszystkie w "Mrocznej Jaskini Fuan" posiądzie się moc, która zniszczy każdego i
wszystko. Ja nie chciałam tej mocy, ale pewnie Kayne chciała. Na dole
strony było napisane drobnym odwróconym do góry nogami drukiem: "Do ostatniego kamienia może się dostać tylko jedna z dwóch wader: Umbrae i
Luna. Są to przezwiska imion wader Kayne i Laury." Osłupiałam. Musiałam
znaleźć ten kamień przed Kayne, bo zrobi coś okropnego. Spojrzałam na
moją łapę, na której krwią było napisane: "Laura" i jeszcze coś po
łacińsku. Chciałam zapytać się kogoś czy coś wie. Nagle przyfrunął Lu z
sarną, a ja zaczęłam zwijać się z bólu. Płomyk zrzucił z siebie zdobycz i
pobiegł do mnie.
- Co się stało! - powiedział.
Nagle zaczęłam rodzić. Pierwsza była słodką waderą podobną do mnie.
Potem był basior ze oczkami Dona Lu.
- Jak ich nazwiemy? - powiedziałam.
- To będzie Sydney. Moja mama zawsze chciała, aby mój syn nazywał się tak. - powiedział Lu.
- On wygląda jak mój brat...- wymamrotałam.
- A ta mała psotka gdzie jest?
Zauważyłam za sobą, że moja córeczka wspina się po ścianie skały.
- Psotka? - zapytałam.
- Nie. Karina. - powiedział Płomyk.
- Może Karolina? Tak się nazywała moja babcia. Miała podobne kolory
futerka, tylko zamiast niebieskich miała granatowe plamki. -
powiedziałam.
Płomyk uśmiechnął się i przytulił mnie. Szczeniaki po chwili się dołączyły.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz