Zrobiłem sobie wycieczkę ze szczeniakami. Pomogłem im przedostać się
przez rzekę. Gdy wylądowaliśmy na ziemi popędziły do drzewa wiśni.
Karolina próbowała wspiąć się na pień. Powiem, że bardzo dobrze jej
szło. Doszła do gałęzi z wiśniami. Potrąciła łapką i spadło 4. Sydney od
razu zaczął jeść jedną. Zrobił kwaśną minkę i wypluł.
- Kwaśne? - zapytałem i zjadłem jedną po czym zrobiłem kwaśną minę
Karolinka miała problem z zejściem. Prawie spadła, ale ją złapałem.
- Jeju! Prawie zawału przez ciebie nie dostałem! - powiedziałem
Córka spojrzała na mnie. Miała niewinne oczka.
- Już, już...- przytuliłem Sydneya i Karolinę - Chodźcie do lasu.
Spacerowaliśmy. Doszliśmy do kamiennych wrót. Szczeniaki przyglądały
się z ciekawością. Laura opowiadała mi jak wygląda to miejsce jesienią.
Zimą wyglądało lepiej. Przeszliśmy przez wrota i znaleźliśmy się w
dziwnym miejscu.
Nagle zauważyłem młodego basiora.
- Jestem Juan. Znasz taką czarną waderę z grzywką? Chciałbym się zemścić.
- Jest moją partnerką. - powiedziałem
- Czyje to szczeniaki? - zapytał
- Moje i Laury.
- Ta wadera to Laura? Ta Luna?
- To jej przezwisko.
Nic nie mówił. Chwilę potem skoczył na przerażone szczeniaki.
- Stój! - krzyknąłem i stanąłem mu na drodze
Zaatakował mnie. Nie wiem kto wygrał. Wygrana nie zasłużyła się ani mnie ani jemu. Gdy wstałem miałem zakrwawione skrzydło.
Nogi miałem słabe. Nagle zobaczyłem drzewo.
- Miałem wrażenie, że przed chwilą nic tam nie rosło...- wymamrotałem.
To był basior z porożami. Miał szary kolor futra.
- Pomocy...- wyjąkałem przewracając się
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz