czwartek, 18 grudnia 2014

Od Don'a Lu

*
Chin podróżował niewidzialny. Od czasu do czasu ćwiczył swą magię na nasionach, drzewach lub innych dostępnych rzeczach. Czasem szedł pieszo, czasem latał. Lecz jak latał, jest to tajemnicą.
- Miałem wrażenie, że przed chwilą nic tam nie rosło...- wymamrotał  pewien głos.
"Chinie, dlaczego używasz magii na terenach zasiedlonych? Już cię ktoś zauważył!" - myślał w tej chwili niewidzialny basior. - "Dobra, jak już ktoś to zauważył to muszę być widzialny. Lecz muszę kłamać..."
- Pomocy...- wyjąkał basior leżący na ziemi z zakrwawionym skrzydłem.
- Witaj, jestem... - Chin po krótkim namyśle wymyślił "swoje" imię. Umiał dobrze kłamać. - Daichi [czyt. Daiczi], młody dwuipółletni wilk. Słyszałem, że mam w czymś pomóc.
- Skrzydło... Zostałem zaatakowany przez pewnego... - szeptał czerwony basior. - Juana.
- A twoje imię? - wilk z porożem chciał się dowiedzieć.
- Don Lu... - powiedział niemal bezgłośnie.
- Dobrze, już ci opatrzę skrzydło. Poczekaj chwileczkę, muszę wziąć potrzebne do tego rzeczy... - Daichi (choć tak na prawdę Chin) poszedł za duże drzewo i stał się przezroczysty dla pewności. Wyczarował kwiat i miseczkę, a potem szybko zrobił z tego zimny wywar, i ulepszył jego działanie czarem. Zerwał spory kawałek kory z pobliskiego drzewa, a później zanurzył go w toniku.
Znów był widzialny. Przyszedł z miseczką, w środku z wywarem i korą.
- Skąd?... - nie dokończył pytania Don Lu, bo mu przerwano.
- Ci... Ci... Jesteś zmęczony, więc oszczędzaj siły. - Chin za skarby nie chciał wyjawić skąd to się wzięło, bo dobrze wiedział o co chciał spytać Don Lu, a nie lubił kłamać (choć czasem musiał). Potem płaty kory ułożył ładnie na skrzydłach i wlał do ust basiora tonik.
- Lepiej? - zapytał Daichi.
- O wiele. Jakbym nie miał żadnej rany, a energii też mam więcej. - odpowiedział basior.
- To dobrze. Ja już będę zmykać, a przy okazji może poszukam tego Juana. Do widzenia!
- Do widzenia! - odkrzyknął Don Lu, jak rogacz odchodził. Chin zauważył jeszcze, że przyszły do niego szczenięta i o czymś rozmawiali.
- Uff... - odetchnął Chin, gdy już nie widział Don'a Lu i jego potomstwa. Teraz poszedł w stronę Akany. Dobrze wiedział co ma jej powiedzieć i gdzie ona jest. Stał się niewidzialny i szedł dalej.

* Opowiadanie pisane przez właścicielkę bloga, lecz Chin nie jest jeszcze w watasze, a występuje w opowiadaniu Don'a Lu, dlatego to opowiadanie ma tytuł "Od Don'a Lu". Jest też ono napisane z punktu nieznanego narratora, jak w większości powieściach. Mam zgodę właścicielki tego basiora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz