Postanowiłem, że zbadam tą tajemnicę, przez którą strach mnie
sparaliżował. Gdy powiedziałem Kōsei No Ame, że Chihejsen nie żyje,
było mi przykro. Nie dlatego, że ona nie żyje, lecz dla tego, że
sprawiłem jej ból. Takie rzeczy się zdarzają. Będę miał Chihejsen na
sumieniu do końca życia, którego i tak dużo mi nie zostało. Czułem to od
dawna....
W końcu po prostu się odwróciłem i poszedłem do domu. Wyniosłem moje
rzeczy z jaskini, przerzucając je przez przepaść. Potem przeszedłem na
drugą stronę i przeniosłem rzeczy (a dużo ich nie było) pod Wiśnię.
Wziąłem tą książkę o wilkach magicznych i czytałem do zmroku. W końcu
rzuciłem się na jakieś drzewo z czystej chęci wyżycia się na czymś.
Pogrążając się w niemym szlochu, zasnąłem.
Obudziłem się z okropnym przeczuciem, że coś zrobiłem. Ale coś... Hmm...
Złego. Postanowiłem wciągnąć rzeczy na drzewo i poszedłem na spacer. Za
każdym razem, widząc nasionko jakiejś rośliny, myślami sprawiałem, że
rosły. Niedaleko przy wejściu na teren watahy cienia, zobaczyłem żołędzia. Całą
siłą nakazałem mu stać się drzewem. Już myślałem, że coś pokręciłem, ale
nagle dąb zaczął kiełkować. Nie mogłem tego opanować. Nie wiem co się
stało, ale po kilku minutach stał przede mną dąb, całkiem już
wyrośnięty, z gałęziami uginającymi się od ciężaru żołędzi. Zanim
szczęka mi opadła, odwróciłem się i zobaczyłem Sakurę, obok niej Akanę.
Za nimi stała Kōsei No Ame z rozdziawionym pyskiem. Już chciałem uciec
gdy....
<Co się stało? Sakura? Kōsei No Ame?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz